WHISKY LIVE WARSAW 2017 (13-14.10.2017), CZYLI W POSZUKIWANIU STRACONEGO CZASU

Podtytuł tego artykułu jest egzystencjalny, gdyż trzeci mój (a drugi nasz) festiwal Whisky Live Warsaw był nieco refleksyjny, ale i polegał na ciągłym szukaniu czasu, który na tym festiwalu był dobrem szczególnie rzadkim.
Podstawowa sprawa – festiwal przeniósł się z Marriott’a, gdzie odbywał się od pierwszej edycji i podczas ostatniej niemal dosłownie pękł w szwach, do hotelu Sangate, kilka kilometrów dalej. Wielka sala wystawiennicza z umiejętnie rozstawionymi stoiskami, na początku nieco deprymująca, po zapoznaniu się z układem, stawała się zupełnie przyjazna. Dobrze ogarnięty był podział na strefę whisky i innych alkoholi oraz strefę wszelakich smakołyków z obszernym tarasem dającym chwilę na oddech i pożywienie. Do Marriota mam sentyment, ale wiemy, że sentyment jest ulotny (jak ulotka:-)…
WLW jest najlepiej zorganizowanym dużym festiwalem z odbywających się w Polsce – smycze z kieliszkami (pozycja pionowa zawsze(!)), woda wszechobecna, płatność kartą, bonus w postaci Whisky Magazine. Jest dobrze, ale.. Ogarnęliśmy przestrzeń teraz pora na ogarnięcie czasu. Teoretycznie piątek od 17 do 22 i sobota od 12 do 21 wygląda wystarczająco. Nie jest. Jest dużo whisky nowych, które warto poznać, jest dużo nowych wystawców i ludzi, z którymi warto porozmawiać, są i znani wystawcy oraz starzy znajomi z coraz większej, acz ściślejszej rodziny pasjonatów whisky, z którymi fantastycznie spędza się czas…czas który ucieka, tik..tak…;-). Zacznijmy piątek wcześniej – sugestia taka.
Masterclass – szeroki wybór, nie lepszy, nie gorszy niż rok temu – można było czerpać. Wybraliśmy Compass Box, prowadzoną przez Céline Têtu i było rewelacyjnie, ale o tym w innym wpisie. Dzięki większej przestrzeni stworzono miejsce na prelekcje z autorami książek (tak – mój przyjaciel Ingvar Ronde i Dominic Roskrow ;-)), czy na chwytliwy temat, jak inwestowanie w whisky. Fajna sprawa z wyborem festiwalowej whisky wg jurorów i publiczności z oryginalnymi statuetkami.
Whisky…no tak, byli wszyscy duzi, od single malt’ów, blendów, american whiskey i bourbonów, były też rumy, wódki, czekoladki..;-)
Ale na starcie poszliśmy (pojawiać się będzie liczba mnoga, bo kto mnie/ nas zna, wie że mnoga:-) – w kierunku nowego, jak na whisky, świata, do Włoch. Puni. Fajne dziewczyny, świetny, nagradzany design butelek. Whisky młoda od 3 do 4 lat, ale widać nieprzypadkowość, rozsądnie wydane pieniądze na dobre beczki. Z kwartetu Puni Nova, Sole, Nero i Alba, najchętniej wróciłbym do Nero – 4 lata w beczkach po winie pinot nero (noir).
Kavalan z Tajwanu od zawsze obecny na WLW – tym razem kilka słynnych Solist w cenie biletu (brawo) – spróbowałem niepróbowanej jeszcze Solist ex-Bourbon Single Cask Strenght. Zawsze Solisty mają wysoki poziom, ale czy zachłyśnięcie się nimi już nieco przemija?..do sprawdzenia; wspominałem na wstępie o refleksji..:-).
Nieopodal przycupnął Amrut i nasz stary znajomy Pramod, tym razem spróbowaliśmy żyta – Amrut Rye, ciekawa rzecz mint & spicy.
Klasą samą w sobie było oczywiście Adelphi ze swoimi single cask’ami – niektóre w cenie biletu, niektóre nie. Tym razem poszedłem w kierunku zasłyszanych, “zawidzianych” transkontynentalnych połączeń – Adelphi The Glover 18 YO (48,6%) – blended malt, łączący japońską, wygasłą Hanyu (!) z Glen Garioch i Longmorn. Nazwana na cześć Thomasa Blake Glover’a, “szkockiego samuraja”, pierwszego nie Japończyka, który otrzymał order Wschodzącego Słońca od Cesarza Japonii. Adelphi The Glover są pierwszymi mariażami japońskich i szkockich whisky w postaci blended malt.
Druga whisky fusion od Adelphi to 7-letnia Kincardine (52%), również pierwszy blend szkockich i indyjskich single malt’ów. Reprezentantami Szkocji są Glen Elgin i The Macallan, India dała Amrut‘a. Uwielbiam takie nieoczywiste spotkania. Obydwie intrygujące, ale wymagają spokoju “pokoju degustacyjnego”.
Sympatia do Adelphi skłoniła mnie spróbowania jeszcze nie whisky z młodziutkiej destylarni Ardnamurchan tego niezależnego bottlera. I jakże by inaczej spróbowałem work in progress z dwóch kolejnych lat, by zobaczyć, czy owy progres jest – Ardnamurchan 2016 AD i 2017 AD (już niemal 3-letni). Widać, że Adelphi będzie szła w owocowość, 2017 AD wyraźnie łagodnieje w porównaniu do 2016 AD, no cóż – czas…
Jeden z hitów wieczoru – wspólnie z Whisky Team & Co. od Mateusza Zabiegaj – Glenfiddich Cask Strenght, 13-letni, o mocy 51%. Rzecz, która nie zostanie wydana (i na takie się czeka i takich się szuka). Kolor jak z beczek po sherry, emocje jak 1st fill bourbon, a w rzeczywistości 2nd fill burbon – świetne, słodkawo, orzechy, czekoladowo. Mój pierwszy GF CS i to pokazuje, że mistrzowie nie muszą być nudni!
Wspólnie z Łukaszem Kreftem z Lukloveswhisky i Jankiem Sokołowskim z AN.KA i Johnnies Whiskies, rozpracowaliśmy najnowszą nowość Pernod Ricard, czyli składowe Ballantine‘s w formie single malt. 15-letnie Glenburgie i Miltonduff skonfrontowaliśmy z 10-letnimi Glenburgie i Miltonduff od Gordnon & MacPhail. Młodsze G&M wygrały bez wysiłku, a jeśli chodzi o barwy destylarni – zdecydowanie Glenburgie.
Idąc szklakiem “nowego świata” – Säntis ze Szwajcarii – świetne, naprawdę – Edition Alpstein – 5 lat w beczkach po piwie + 2 lata po porto i jeszcze lepsza Edition Dreifaltigkeit – 5 lat torfowanego jęczmienia w beczkach po niemieckim wędzonym piwie. Co tu się wyrabia.
Jeszcze dalej niż północ znajduje się Flóki z Islandii – 3 lata bez jednego miesiąca, “whisky” na bazie słodowanego islandzkiego jęczmienia, suszonego na owczym g…nie. Ostro ;-), cask strenght, czekamy.
Miło było zajrzeć do kolegi ze stoiska z poprzedniego roku, czyli do Jana Beckers‘a z Douglas Laing & Co. Jan, zmieniony nie do poznania – w celach charytatywnych obciął długie włosy i pokaźną brodę – Brave the Shave – dla walki z rakiem, w której to walce stanę o każdej porze dnia i nocy. U niego zawsze coś wyjątkowego – tym razem Big Peat Fèis Ìle 2017, czyli wersja słynnego torfowego Big Peat (Ardbeg, Bowmore, Caol Ila, Port Ellen) finiszowane w beczkach po sherry. Nice.
Murray McDavid, to dzięki Rajmundowi Matuszkiewiczowi, niemalże polski niezależny bottler 😉 – żart, ale dla mnie ten stosunkowo mniej znany niezależny, ma szczególny miejsce (i dzięki ciekawym próbkom w domu;-). Tym razem z serii The Vatting, czyli blended malt Àlainn – 90% Bowmore i 10% Laphroaig – skojarzone w 1989 na 27 lat (butelkowanie w 2017) i jeszcze finiszowane w beczkach po sherry.. Wyszła z tego petarda whisky.
I jeszcze Glen Scotia 25 YO na stanowisku M&P, nalewana przez samego Mirosława Pawlinę – destylarnia Campbeltown – nuty słonawe i morskie z jabłkami. Bosko.
Niechronologicznie – a był to sztos, no może kropla sztosu (dosłownie) – jeszcze przed premierą, dzięki Whisky Team – Ardbeg Twenty Something, 23-letni malt napełniany, gdy destylarnia Ardbeg stała na krawędzi swojej historii. Piękne, ale zbyt mało bym mógł należycie ocenić :-(. Czyli warto do niej wrócić.
Pisząc relację z festiwalu uświadomiłem sobie, że jednak niezłe whisky spróbowaliśmy, i różnorodne. Czas gonił permanentnie, ale znaleźliśmy go na spróbowanie piernika u Wolf‘a, czyli Michała Płucisza (popijając świetnym ginem na bazie podobnych składników jak piernik).
Był i czas na escape room u Glenmorangie z ekipą Whisky Team & Co., gdzie nagrodą był dram Signet‘a.
Była chwila na porozmawianie z Ingvarem Ronde, dosłownie chwila na 3 zdania z Dominkiem Roskrow i Angie Bell. Ale nie starczyło jednak czasu na mocniejsze zbadanie oferty Best Whisky Market, czy Gordon & MacPhail, czy dłużej u Murray McDavid.
Ale nie można mieć wszystkiego (serio?;-). Festiwale whisky są idealne do eksplorowania nowych whisky, nowych tematów. Już kiedyś zauważyłem, że gdy wydaje nam się, że poznajemy “morze” pod nazwą whisky, okazuje się, że za tym morzem jest “ocean”, którego tak naprawdę nigdy w pełni nie odgadniemy. Coraz lepiej potrafimy się w tym oceanie poruszać, odnosząc się do doświadczenia, porównując, ale dzięki temu, że jest on tak obszerny, entuzjazm nigdy nie mija.
wszystkie zdjęcia należą do e-whisky.pl
.